Dziś chciałbym podzielić się z Wami moim sposobem na pobudzenie się, gdy oczy same się Wam kleją. Wiem, wiem – jest kawa (nie pijam wcale), napoje energetyczne (moje Kochanie mi zabrania…) oraz środki niedozwolone (bez komentarza), ale nie o nich chcę dziś pisać.
W mojej poprzedniej pracy, na studiach, czy przy zdobywaniu uprawnień zawodowych – a także w nowej pracy, choć zdecydowanie rzadziej – musiałem pracować w domu do późnych godzin nocnych. Tak jakoś do drugiej, trzeciej w nocy…
A ponieważ takie sesje mam po całym dniu ciężkiej pracy – nie ma takiej siły, abym nie poczuł się śpiący. A ponieważ w walce z moim organizmem zazwyczaj stoję na przegranej pozycji, prędzej czy później zmęczenie będzie tak duże, że mimowolnie zamknę oczy (tylko na chwilkę…), a potem obudzę się w jakiejś niewygodnej pozycji, z głową na biurku – tylko p oto, aby wkurzyć się na siebie, że znowu śpię. Albo żeby zgasić światło i iść do łóżka.
Początkowo moim sposobem był prysznic. Nic tak nie pobudzało mnie, jak strumienie wody (to chyba tak działają izby wytrzeźwień – z tą różnica, że ja preferuję ciepło). Niemniej, prysznic był czasochłonny i zazwyczaj działał dość krótko. A co potem? Kolejny? Jakże to nieekologiczne:)
Zauważyłem jednak, że gdy zasnę ze zmęczenia i się obudzę wkurzony (tj. nie będę szedł do łóżka), to otrzymam zastrzyk energii do dalszej pracy. Postanowiłem z tym poeksperymentować. Początkowo drzemałem po pół godziny, ale nie potrafiłem tego dobrze wykorzystać. Było to to samo, co niekontrolowane zaśnięcie, ale z pełną świadomością, że jeśli po obudzeniu nie będę miał sił, pójdę spać. Niestety – raz się nie obudziłem po 30 minutach… No i na dodatek zabierało to tyle czasu!
Aż pewnego dnia wpadłem na coś nowego.
Gdy tylko zaczynam czuć, że łamie mnie zmęczenie, kładę się na plecach na podłodze (przy zapalonym świetle). Krzyżuję na piersiach ręce, prostuje nogi. Ustawiam budzik w komórce tak, aby zadzwonił po siedmiu minutach – i zamykam oczy. A następnie przestaję myśleć o tym, nad czym aktualnie pracowałem, staram się wyciszyć – mówiąc krótko: próbuję zasnąć. To jest niemożliwe przez siedem minut, niemniej uda mi się odprężyć i oszukać ciało na tyle, że gdy zadzwoni budzik (a mam wyjątkowo wredny dzwonek – i jeszcze kładę telefon obok głowy!), potrafię się zerwać (rano – niemożliwe) i działać ponownie przez dość długi czas.
Zaletą tego postępowania jest jego krótki czas – można je powtarzać (powiedzmy co godzinę). Poza tym – szybciej mogę stwierdzić, czy faktycznie mogę jeszcze popracować, czy trzeba iść już spać.
A dziś jest znakomita okazja do prezentowania właśnie tego sposobu – oto 12 marca obchodzimy Światowy Dzień Drzemki w Pracy (przypominam o moim magicznym kalendarzu z postępowymi świętami). Naukowcy twierdzą, że taka drzemka może wydłużyć życie, ja twierdzę, że podnosi efektywność – same zalety. Tak więc – jaśki w dłoń i do pracy!
A Wy macie jakieś sposoby na podniesienie efektywności w krytycznych momentach? Oczywiście legalne;)
Foto: Wikimedia Commons na licencji CC
otóż ja też właściwie żadnych wspomagaczy nie używam..
OdpowiedzUsuńco najwyżej kawy.
red bulla piłam wieki temu, o ile w ogóle go piłam...
takich drzemek 7 minutowych nie uprawiam, ani żadnych innych, bo wiem, że jak zasnę to już pozamiatane... takie wybudzenie chyba jednak by mnie jeszcze bardziej złościło i męczyło...
czasem zwyczajnie wyspanie się i odpoczęcie: przekładam na zaś.
koncentruję się wtedy na tym, że powiedzmy mam zaplanowane na weekend, że mogę spać ze 2-3 godziny dłużej- i wtedy zwyczajnie przesuwam to poczucie zmęczenia- bo wiem, że np. wtedy się wyśpię, i problem z głowy.
OK, ale czasem takie przekładanie nie działa, jak sypiasz któryś dzień z rzędu po 4 godziny na dobę...i co wtedy? Nie wiesz, kiedy się wyśpisz. Potrzebujesz sposobu.
OdpowiedzUsuń@cichy
OdpowiedzUsuńostatnie 1,5 tygodnia, sypiałam właśnie średnio po 4 godziny na dobę.
przyznaję: zmogło mnie w niedzielę, i wyszła mi drzemka popołudniowa.
ale generalnie u mnie przekładanie działa najlepiej.
albo takie zen: że powtarzam sobie, że sorry ale mam tylko 4 godziny i zwyczajnie muszę! się w tym czasie wyspać. to na mnie działa.
* * *
z czasów kiedy niestety nie podziałało mam dwie historie.
1. przypadek: chyba wtedy miałam jakoś taki czas, że jakieś 72h byłam non stop na nogach.
wtedy zasnęłam w trakcie rozmowy, w połowie zdania. tak, że drugą część dopowiedziałam przez sen (lunatykowanie roxx ;-)
zdarzenie no.:2
wracałam pociągiem ze lwowa do wrocka, też koło 3-4 dni wcześniej non stop na nogach.
w pociągu trafiłam na jakąś studencką imprezę, tak, że można było zapomnieć o spaniu...
dojechałam do wro: tak totalnie zmęczona, że nawet nie miałam siły na sen.
i to jest rozpacz! i płacz! że człowiek na nogach ledwie stoi, ledwie żyje, a już przekroczył jakąś granicę zmęczenia, że już nawet nie jest w stanie pójść spać...
Oj, Dziewczyno, Ty jak widzę jedziesz ostro po bandzie, jakieś sporty ekstremalne bez spania - to nie dla mnie:)
OdpowiedzUsuńNo widzisz, na Ciebie działa przekładanie, na mnie - dodatkowo drzemka. A może są jeszcze jakieś sposoby?
na mnie działa też siła woli, i moje męskie decyzje ;-)
OdpowiedzUsuńkiedy wiem, że mam 4 godziny: i muszę, no po prostu muszę się wyspać. ;-)
tak było np. rok temu, kiedy przyjechali na tydzień znajomi z usa: nie widziani 10 lat.
a jeszcze wtedy miałam sesję...
i taką właśnie serię nie-spania. ;-)
cichy: czasem po prostu szkoda czasu na sen...