25 września 2009

Przedłuż sobie weekend

Ach, jak fajnie by to było, gdyby weekend miał choć jeden dzień dłużej… Choć pół! Ile byśmy wtedy zrobili, że nie wspomnę o tym, jak bardzo moglibyśmy odpocząć… Niestety, kodeks pracy i nasi krwiożerczy pracodawcy nie pozwalają nam relaksować się tak, jak byśmy chcieli. Musimy być na zawsze przywiązani do strasznego, pięciodniowego tygodnia pracy?

Czyżby?

Pozwolę sobie zaproponować dwa sposoby, aby weekend – choć nadal dwudniowy – wydawał się nieco dłuższy.

Pierwszy z nich to zwykłe oszukanie swojego ciała i umysłu – ale w moim przypadku skutkuje. Otóż od jakiegoś czasu chodzimy w czwartki po pracy na basen. Niby nic, zwykła forma rekreacji – ale zauważyliśmy, że już w czwartek rano, po niechętnym wstaniu z łóżka, cieszymy się na samą myśl o wieczornym pływaniu. Dodatkowo w czwartek jesteśmy już na tyle zmęczeni (psychicznie), że ta godzina relaksu pozwala nam odbudować siły i stanąć do walki z piątkiem. Kiedyś chodziliśmy na basen w poniedziałki, ale nie miało to takiego efektu. Gdzie tkwi powodzenie tego małego oszustwa?

Lubimy pływać. Robimy to raz w tygodniu, więc wyczekujemy tego (trochę jak jakiegoś wyjątkowego wydarzenia. Relaksujemy się podczas pływania. I zawsze po basenie wychodzimy bardziej uśmiechnięci – a potem lepiej śpimy. I to właśnie Wam polecam – znajdźcie czas w czwartki wieczorem na coś, co sprawi Wam przyjemność, pozwoli się odprężyć i nabrać sił, a dodatkowo – będzie przypisane tylko do czwartkowych wieczorów. Nic z przymusu, zwykłe sprawienie sobie przyjemności. Dodatkowo sugeruję, aby była to właśnie jakaś aktywność fizyczna. W ten sposób już w czwartkowy poranek będziecie podekscytowani jak w piątek, zregenerujecie siły tuż przed końcem tygodnia, a sama praca w piątek to będzie – cytując reklamę – pan Pikuś, dzięki siłom nabranym poprzedniego wieczora.

Drugi sposób jest nieco bardziej skomplikowany, może nie być dostępny dla wszystkich z Was (choć wydaje mi się, że to tylko kwestia dobrej woli) i wymagać może nieco więcej zaangażowania. Ale warto!

Zgodnie z prawem pracy (a pewnie także regulaminami w waszych zakładach) musimy pracować czterdzieści godzin w tygodniu. Są też podane warunki, ile godzin przerwy musi być pomiędzy poszczególnymi dniami pracy albo ile godzin dziennie pracować można. Nie podam teraz tych danych, bo prawo pracy zawsze było dla mnie małą tajemnicą, ale można się tego wszystkiego swobodnie dowiedzieć z sieci. Przy takim prawie przyjęło się stosować ośmiogodzinny dzień pracy. Ale czy codziennie wychodzicie punktualnie po ośmiu godzinach? Nie zdarzyło Wam się nigdy zostać nieco dłużej? A gdybyście musieli zostawać niewiele dłużej codziennie, czy byłoby to aż tak straszne?

W mojej pracy zasada jest taka – codziennie, od poniedziałku do czwartku, pracuje się po osiem i pół godziny, ale w piątek – tylko sześć! Dzięki temu tydzień pracy trwa czterdzieści godzin, a te pół godziny dłużej dziennie jest prawie nieodczuwalne – zawsze to można zrobić coś więcej w pracy, a także wyruszyć do domu nieco później, gdy pierwsza fala ludzi juz przejdzie. Z kolei w piątek, gdy wychodzi się wcześniej, można spokojnie załatwić coś w urzędzie, zrobić zakupy, gdy nie ma tłumów – lub po prostu zacząć weekend! Proste i skuteczne. Uważam, że warto porozmawiać ze swoim szefem, czy nie zgodziłby się na podobne warunki pracy. Często mamy obecnie elastyczne godziny pracy – dlaczego nie wykorzystać tego dla własnej wygody?

A Wy – macie jakieś sposoby na przedłużenie weekendu?

Foto: Flickr.com; autor: siworking2, na licencji CC.

17 września 2009

I jeszcze o zwierzętach

W komentarzach do wczorajszego filmu o przestraszonym misiu Szpiegowsky wspomniała, że nie zna filmów o żującym jeżu i drapanym lemurze. Niemożliwe. Oto naprawiam ten błąd i prezentuję oba filmy. Proszę Państwa, oto jeż:

Jeża pierwszy raz zobaczyłem wieki temu, u Kominka. A potem nie mogłem go wyrzucić z pamięci. Myślę, że mógłbym mieć takie zwierzątko… I mógłbym je karmić. Co chwilę. Ogólnie uważam jeże za szalenie sympatyczne zwierzaki (zwłaszcza jak taki jeż tupie sobie powolutku wieczorem w poprzek chodnika), ale ten film pokazuje urok jeża w pełni.

Co do lemura – pierwszy raz spotkałem się z nim w TVN24, gdzie prowadzący nie mogli się powstrzymać od zachwytów nad nim. W pełni się z nimi zgadzam. Oto lemur:

Ta odmiana nazywa się lori, a ten konkretny okaz mieszka gdzieś w Rosji. I wiecie co? Ja go rozumiem – też byłbym zdziwiony, gdyby ktoś nagle przestał mnie drapać.

Te filmy mają jedną przewagę nad wczorajszym filmem o misiu – zwierzęta na nich są po prostu zadowolone.

16 września 2009

Misiu, bój się lwa!


Czasem, gdzieś w sieci znajdzie się film, który MUSI poprawić humor człowiekowi. Choćby na zewnątrz było szaro, mokro i zimno - kilkanaście sekund na YouTube i już na twarzy uśmiech od ucha do ucha... Tak było z drapanym lemurem, tak było z żującym jeżem. Jeśli ich jeszcze nie widzieliście - to szukajcie, szukajcie...
Nie, nie jestem z tych, którzy zachwycają się kolejnymi głupimi plakatami z kotami albo MUSZĄ rozesłać wszem i wobec KAŻDY "śmieszny" film - od początku internetu. Ale od dziś kibicuję temu niedźwiadkowi.
Mina misia w szóstej sekundzie - bezcenna!

7 września 2009

UPS…

Coś ostatnimi czasy mnożą się tu wpisy o moich bojach z różnymi firmami. A mam tyle innych tematów. gniew. Lego. I…latanie:) Ale na tamto jakoś mi czasu brakuje.

Zamówiłem na Allegro komplet książek. Ponieważ zależało mi na czasie, wybrałem opcję dostawy kurierem. Zapłaciłem tyle, ile trzeba i  grzecznie czekałem na przesyłkę. Dostałem też od sprzedawcy linka do monitorowania przesyłki. Poniżej zrzut ze strony:

Cóż można powiedzieć? Pierwsza próba o 19:21 to próba po godzinach ustalonych przez UPS (od 9 do 19), ale i tak nikogo nie było w domu. Następne – próby dostarczenia czegokolwiek przed 17:00 mają szansę spełznąć na niczym, ponieważ wtedy pracujemy… O 17:28 28 sierpnia akurat wyjątkowo nikogo nie było w domu. Ale mogę zapewnić, że 31 sierpnia o 18:42 w domu byliśmy. Nikt się nie dobijał do drzwi. Być może wysłano do mnie kartkę, ale prawdopodobnie użyto gołębia, bo nic do mnie nie dotarło. A pukanie do drzwi o 9:26 jest równie sensowne co pukanie przed 17 – kiedyś trzeba na tych kurierów zarobić.

Żeby nie było, że tylko narzekam – dzwoniłem do UPS. Prosiłem o namiary na kuriera, aby nie jeździł bez sensu. Niestety, pani mnie delikatnie spławiła, ponieważ nie ma takiej możliwości (!) – paczkę mogę odebrać osobiście. Gdzieś w Osowej.

Sam nie wierzę w to, co powiem, ale następnym razem wybiorę Pocztę Polską.