22 lutego 2010

Moje małe, domowe voodoo

Nie jestem przesadny. Nie wierzę w magię. Nie czytam horoskopów, nie omijam czarnych kotów, dość długo regularnie wstawałem lewą nogą z łóżka, sól rozsypuję kilka razy w tygodniu. Gdybym miał się łapać za guzik za każdym razem, gdy widzę kominiarza, pewnie nawet koszule nosiłbym zapinane na zamek błyskawiczny.

Mówiąc krótko – zazwyczaj stoję na stanowisku agentki Scully z “Archiwum X” i z uporem godnym lepszej sprawy twierdzę, że “there has got to be an explanation”.

Niemniej czasem zdarzy się coś takiego, co podważa tę moją niezachwianą zdawałoby się wiarę – i wtedy zmieniam się w Muldera.

Znany jest Wam termin “złośliwość przedmiotów martwych”? Kompletny absurd – coś, co potrafiłbym rozłożyć na części, do najmniejszej śrubki (ale nie zrobię tego, bo w składaniu juz nie mam takich umiejętności), nie może mieć żadnych uczuć. A już z pewnością uczuć tak złożonych i wysokich jak złośliwość.

Niemniej czasem można zaobserwować coś, co zdaje się potwierdzać wredną naturę otaczających nas sprzętów. Jeżeli spieszymy się na autobus – rozwiąże się nam but. Jeśli widzimy lecące UFO – prawdopodobnie padnie bateria w naszym aparacie. Jeśli kobieta zrobi sobie manicure (tak się mówi? “zrobić sobie manicure”?), to z pewnością jakaś puszka, ołówek albo nawet jej własna torebka złamie jej najdłuższy z paznokci.

Można rozmawiać o tym, czy jest to pech, czy tylko nieuwaga i nad wyraz ciekawy zbieg okoliczności, ale to fakt – czasem stoimy na przegranej pozycji w starciu z materią nieożywioną.

Jako przykład może posłużyć kuchenka mikrofalowa z naszego domu. Pewnego razu rozmawialiśmy o tym, że można ją wymienić – ma już swoje lata. Nasz błąd polegał na tym, że rozmawialiśmy o tym przy niej… Kuchenka odmówiła posłuszeństwa po kilku dniach. Co ciekawe – uderzona z odpowiednią siłą zmusiła się do współpracy. Szczegółowe dochodzenie wykazało, że winne są drzwiczki, które nie zawsze dokładnie się zamykają, niemniej – takie zbiegi okoliczności pozwalają nam wierzyć w jakieś tajemne życie przedmiotów.

Jednak historii z minionego weekendu nie da się nijak wyjaśnić.

Przy okazji różnej maści ostatnich robótek domowych potrzebna nam była miarka. Taka zwykła, stalowa, zwijana. Dokładnie taka, jaką kupiliśmy dawno temu i jaka ładnie wisiała w szafce z narzędziami. Niestety, miarka zniknęła. Szukaliśmy, wołaliśmy, przetrząsnęliśmy wszystkie mroczne zakamarki kilkakrotnie – w tym oczywiście szafkę z narzędziami i biurko. Bez efektu. Miarka przepadła jak kamień w wodę. Musieliśmy radzić sobie zwykłą linijką (odmierzcie dwa metry trzydziestocentymetrową linijką).

W sobotę na zakupach podjęliśmy istotną decyzję i za porażającą kwotę kilku złotych kupiliśmy nową miarkę. Elegancką, gumowaną, prze-pię-kną.

W niedzielę odnalazła się stara miarka. W szafce z narzędziami. W miejscu, na które patrzyliśmy kilkakrotnie.

Mówi się “diabeł ogonem nakrył”. Tym razem nakrył małą figurką.

Wolę mówić, że to jakaś magia – bo do gapiostwa się nie przyznam:)

8 lutego 2010

Flickr na nowo

Pamiętam bardzo dobrze, kiedy dostałem pierwszym cukierkiem od… Nie, jeszcze raz.

Pamiętam jak przez mgłę, jak odkryłem Flickra. Ot, skacząc po sieci (prawdopodobnie w poszukiwaniu obrazków o treściach niedozwolonych dla osób poniżej 18 roku życia) trafiłem na niesamowite składowisko zdjęć i grafik tworzonych przez ludzi z całego świata. Zdjęcia były na różnym poziomie, ale można było je przeszukiwać po tagach, miejscu zrobienia, modelu aparatu. Do tego można było się nimi chwalić przed innymi – i choćby zdjęcie było niedoświetlone, rozmazane i przedstawiało martwą muchę, i tak znalazłby się ktoś, kto napisałby “beautiful shot”.

Stwierdziłem, że to coś dla mnie. Moja próżność może zostać mile połechtana.

Oczywiście nie jestem z tych, co płacą w sieci za cokolwiek, co można otrzymać za darmo, więc nie zawracałem sobie wykupieniem konta “pro” – nawet wtedy, gdy dolar był tani jak barszcz. W końcu – mieć 25 USD, a nie mieć 25 USD, to razem 50 USD.

A jest to płatne każdego roku.

Nie doczytałem niestety, że w takim wypadku ilość wyświetlanych zdjęć zostanie ograniczona do 200. Słabo. Tym bardziej, że planowałem wykorzystać Flickra do przechowywania zdjęć wyświetlanych w blogu. Ba, niektóre nawet użyłem.

No więc postanowiłem ostatnio nieco zmienić wykorzystanie Flickra. Wykasowałem wszystko, co tam było (dlatego prawdopodobnie sporo fotek w starszych notkach będzie niedostępne – zwłaszcza w notkach skopiowanych z bloga Wolne Miasto) i postanowiłem wrzucać jedno zdjęcie dziennie (z tym wrzucaniem codziennie to się zobaczy…różnie to bywa). Nie mówię, że to będzie zdjęcie zrobione danego dnia. Mam zamiar umieszczać wiele (bardzo wiele) zdjęć historycznych.

A zdjęcia na bloga planowałem przechowywać w usłudze Windows Live – 25 GB piechotą nie chodzi i niech się Picasa schowa… Była kiedyś jakaś usługa oferująca 1 TB, ale coś ją “znikło z sieci”.

A dodatkowo, żeby to “jedno zdjęcie dziennie” nie było tak bez sensu, z prawej strony, nad blogrollem, możecie znaleźć widget, wyświetlający pojedyncze zdjęcie, które ostatnio załadowałem. Nie ma sensu zakładanie jakiegoś osobnego fotobloga (no, może nie w tej chwili – może kiedyś pomyślimy), a że fotografowanie lubię, to się będę chwalić;) Początkowo będą to stare zdjęcia, które zrobiłem jeszcze w poprzedniej pracy, jak sporo podróżowałem po kraju. Teraz nie podróżuję prawie wcale, ale zdjęcia robię. Najwyżej będę monotematyczny i będę Was męczyć fotkami Gdańska i Sopotu…

[EDIT: ponieważ doszły mnie słuchy, że nie wszyscy wiedzą, jak trafić na mojego Flickra, aby zasypać mnie “komciami” jakie to “sweetaśne focie” robię, oto trzy sposoby trafienia tam, gdzie chlubię się swoimi kadrami:

  1. klikając na ową fotkę w widgecie po prawej
  2. klikając na logo Flickra z prawej strony pod wklejką Blipa

Pewnie można jeszcze jakoś trafić poprzez Facbooka albo Flakera, ale te trzy sposoby chyba są wystarczające…]

Zaczynamy od starej fotki z poznańskiego dworca. Brzydkie, odrapane, ale coś w sobie ma…

PS: niedawno odkryłem coś nowego…polski serwis fmix.pl – wszystko wskazuje na to, że nie ma w nim żadnych limitów. Może wykorzystam go do przechowywania kopii moich zdjęć? Póki co – zamieściłem tam kilka albumów. Jak przyjrzę się bliżej temu rozwiązaniu, może to właśnie tam będę trzymać zdjęcia blogowe? Bo aż mi się nie chce wierzyć, że tam nie ma żadnych limitów… Wtedy Windows Live byłby składnicą plików wszelakich, a fotki byłyby w niepublicznym katalogu na fmix.pl. Plus – na fmix.pl mógłbym trzymać katalogi zdjęć ze spotkań, wypraw itp. Macie jakieś doświadczenia z fmix.pl?

Foto: msc-ρңσtσđєѕіg� � na licencji CC.