26 października 2009
Notatniki hand – made
23 października 2009
Urlop w październiku? Czemu nie!
- miałem masę roboty poza siecią i nie miałem jak napisać tego wszystkiego, co mi w głowie siedzi,
- chorowałem (lekko).
- miałem jeszcze więcej roboty, niż w punkcie 1.
- ludzie gdy widzą turystę, chcą mu pomóc – a gdy okazuje się, że turysta jest z daleka (“o widzisz, państwo aż z Gdańska przyjechali do nas oglądać…”), to pomogą jeszcze chętniej – choć do dziś nie wiemy, czy to, co widzieliśmy w Wabczu, to faktycznie była Poganka (przeurocza nazwa grodziska),
- w Chełmnie jest RE-WE-LA-CYJ-NA knajpa azjatycka: każdy z Was, kto będzie w okolicy, przejazdem czy będzie znał kogoś, kto będzie zmierzać w stronę Chełmna – ma za zadanie przysporzyć zysku tej knajpie (w rynku się znajduje, pomiędzy ul. Grudziądzką i Rycerską); ta jadłodajnia nie może upaść! A ponoć bankructwa różnej maści restauracji to w Chełmnie plaga… Tam natomiast jest smacznie (o wiele lepiej niż w jednej popularnej knajpie wietnamskiej w Gdańsku!), dużo (gdy człowiek zamawia kurczaka, spodziewa się fileta, no, może fileta i pół…ale trzech filetów sporych rozmiarów to nikt się nie spodziewa!) oraz tanio (krewetki za 16 PLN, najdroższe danie kosztowało coś około 17 PLN, nie kasują za pałeczki jak niektórzy…) – kto lubi azjatycką kuchnię i będzie w pobliżu Chełmna, ma punkt obowiązkowy na liście - przybliżona lokalizacja poniżej (za namową mojego Kochania).
2 października 2009
Latanie…
Wpis krótki, osobisty, bardzo spóźniony, mający za zadanie pokazać dwie rzeczy.
Po pierwsze – spełnienie marzeń pozwoli nawet staremu koniowi poczuć się jak małe dziecko. Takie, które dostało worek cukierków.
Po drugie – że jestem z najcudowniejszą Kobietą pod słońcem.
Z końcem sierpnia były moje urodziny. Nawet nie żadne okrągłe – ot, kolejna rocznica. Jednak ten dzień zapamiętam na długo. Ze względu na prezent, jaki dostałem od mojej Ukochanej.
Każdy, kto mnie choć trochę zna, wie o moim małym świrze na punkcie latania i wszystkiego, co z lotnictwem jest związane. Potrafię gapić się jak przedszkolak na lecący samolot. Siedzenie przy oknie w samolocie to dla mnie rozrywka na bardzo długo. Pobyt na lotnisku – to coś jak mały Disneyland. Niestety – wada wzroku skutecznie eliminuje mnie jako pilota (w każdym razie tak mi powiedziano), w związku z czym moje zachwyty lataniem mogą mieć postać wyłącznie bierną.
Ale jak wiadomo, jest latanie i latanie. Na urodziny dostałem to drugie. Lot awionetką. Z pilotem, oczywiście, ale chyba widzicie różnicę pomiędzy siedzeniem w Boeingu 757 a w Cessnie?
Tak więc w związku z moimi urodzinami pojechaliśmy na lotnisko do Pruszcza Gdańskiego, do aeroklubu, aby sobie trochę polatać… Tym cudem:
Cudo na drugim planie.
Ciasno jak cholera, ale drobiazgi nie mogą nas ograniczać, prawda? Z pomocą przesympatycznego pilota zapiąłem pasy, zamknąłem drzwi, założyłem słuchawki nawet (tego zdjęcia nie pokażę…) i – wystartowaliśmy.
To było najcudowniejsze dziesięć minut, jakie mogłem sobie wyobrazić. Parę pętli nad Pruszczem i okolicą – centrum dystrybucyjne Poczty Polskiej, autostrada A1, pola, lotnisko. Początkowo nie odrywałem palca od spusty migawki, robiąc zdjęcia takie, jak te:
Jedna z niewielu wyraźnych fotek – ale nadaje się na tapetę:)
Dworzec w Pruszczu – ale raczej nie na tapetę…
Po chwili zrozumiałem jednak, że choć sytuacja do takich ujęć może sie już nigdy nie powtórzyć, warto się skupić na tej pasji, która mnie zawiodła tak wysoko – a nie było to fotografowanie… Jak małe dziecko patrzyłem za okno, wypatrując znajomych miejsc (jeden klient, drugi klient…), a że pogoda była niezła (bez słońca, ale ładnie), to widziałem nawet kominy gdańskiej elektrociepłowni na horyzoncie. I lecący samolot rejsowy. Do tego dwie “górki”, czyli szybkie podlecenie w górę i potem w dół, jak na kolejce górskiej. Wpierw wciskamy żołądek w dół, a potem podnosimy go pod gardło:) I jeszcze szybki przelot tuż nad płytą lotniska, z gwałtownym poderwaniem na koniec.
A zresztą – co ja będę opowiadać, sami zobaczcie niektóre fragmenty:
Mistrzem montażu nie jestem, ujęć może też (film kręciłem drugim aparatem, lewą ręką), ale i tak żaden film nie odda tego, co wtedy czułem. Gdy wylądowaliśmy i wysiadłem, podobno promieniałem ze szczęścia. I tak też się czułem.
Kochanie, dziękuję Ci bardzo za tak cudowny prezent.
A po wylądowaniu i powrocie do Gdańska poszliśmy skosztować sushi. Ale to zupełnie inna historia:)
PS: Zapomniałbym o oklepanym morale – warto realizować marzenia. Swoje lub innych:) Dlatego jeśli macie jakieś niezrealizowane marzenie, nawet z wczesnego dzieciństwa, to warto poświęcić trochę czasu i pieniędzy, aby poczuć to coś. O spełnianiu marzeń jeszcze wspomnę – bo to nie było jedyne, które udało mi się ostatnio zrealizować. Zresztą – wystarczy spojrzeć na moją sieciową “chcęlistę”, aby zobaczyć, co na niej jest już odznaczone:)
PS2: chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy, gdy powiem, że tak naprawdę to moje marzenie zostało zrealizowane w pełni, gdy nagle gdzieś nad początkiem drogi krajowej nr 1 pilot powiedział “pilotowałeś coś takiego kiedyś? Nie? a chcesz spróbować? To proste!”. Całe moje zadanie to było tylko trzymanie steru i lekkie skręty (byłem zbyt podekscytowany, by dostrzec jakiekolwiek zegary na desce, na szczęście pilot czuwał), ale – PILOTOWAŁEM SAMOLOT!:) I co Wy na to?