Ach, jak fajnie by to było, gdyby weekend miał choć jeden dzień dłużej… Choć pół! Ile byśmy wtedy zrobili, że nie wspomnę o tym, jak bardzo moglibyśmy odpocząć… Niestety, kodeks pracy i nasi krwiożerczy pracodawcy nie pozwalają nam relaksować się tak, jak byśmy chcieli. Musimy być na zawsze przywiązani do strasznego, pięciodniowego tygodnia pracy?
Czyżby?
Pozwolę sobie zaproponować dwa sposoby, aby weekend – choć nadal dwudniowy – wydawał się nieco dłuższy.
Pierwszy z nich to zwykłe oszukanie swojego ciała i umysłu – ale w moim przypadku skutkuje. Otóż od jakiegoś czasu chodzimy w czwartki po pracy na basen. Niby nic, zwykła forma rekreacji – ale zauważyliśmy, że już w czwartek rano, po niechętnym wstaniu z łóżka, cieszymy się na samą myśl o wieczornym pływaniu. Dodatkowo w czwartek jesteśmy już na tyle zmęczeni (psychicznie), że ta godzina relaksu pozwala nam odbudować siły i stanąć do walki z piątkiem. Kiedyś chodziliśmy na basen w poniedziałki, ale nie miało to takiego efektu. Gdzie tkwi powodzenie tego małego oszustwa?
Lubimy pływać. Robimy to raz w tygodniu, więc wyczekujemy tego (trochę jak jakiegoś wyjątkowego wydarzenia. Relaksujemy się podczas pływania. I zawsze po basenie wychodzimy bardziej uśmiechnięci – a potem lepiej śpimy. I to właśnie Wam polecam – znajdźcie czas w czwartki wieczorem na coś, co sprawi Wam przyjemność, pozwoli się odprężyć i nabrać sił, a dodatkowo – będzie przypisane tylko do czwartkowych wieczorów. Nic z przymusu, zwykłe sprawienie sobie przyjemności. Dodatkowo sugeruję, aby była to właśnie jakaś aktywność fizyczna. W ten sposób już w czwartkowy poranek będziecie podekscytowani jak w piątek, zregenerujecie siły tuż przed końcem tygodnia, a sama praca w piątek to będzie – cytując reklamę – pan Pikuś, dzięki siłom nabranym poprzedniego wieczora.
Drugi sposób jest nieco bardziej skomplikowany, może nie być dostępny dla wszystkich z Was (choć wydaje mi się, że to tylko kwestia dobrej woli) i wymagać może nieco więcej zaangażowania. Ale warto!
Zgodnie z prawem pracy (a pewnie także regulaminami w waszych zakładach) musimy pracować czterdzieści godzin w tygodniu. Są też podane warunki, ile godzin przerwy musi być pomiędzy poszczególnymi dniami pracy albo ile godzin dziennie pracować można. Nie podam teraz tych danych, bo prawo pracy zawsze było dla mnie małą tajemnicą, ale można się tego wszystkiego swobodnie dowiedzieć z sieci. Przy takim prawie przyjęło się stosować ośmiogodzinny dzień pracy. Ale czy codziennie wychodzicie punktualnie po ośmiu godzinach? Nie zdarzyło Wam się nigdy zostać nieco dłużej? A gdybyście musieli zostawać niewiele dłużej codziennie, czy byłoby to aż tak straszne?
W mojej pracy zasada jest taka – codziennie, od poniedziałku do czwartku, pracuje się po osiem i pół godziny, ale w piątek – tylko sześć! Dzięki temu tydzień pracy trwa czterdzieści godzin, a te pół godziny dłużej dziennie jest prawie nieodczuwalne – zawsze to można zrobić coś więcej w pracy, a także wyruszyć do domu nieco później, gdy pierwsza fala ludzi juz przejdzie. Z kolei w piątek, gdy wychodzi się wcześniej, można spokojnie załatwić coś w urzędzie, zrobić zakupy, gdy nie ma tłumów – lub po prostu zacząć weekend! Proste i skuteczne. Uważam, że warto porozmawiać ze swoim szefem, czy nie zgodziłby się na podobne warunki pracy. Często mamy obecnie elastyczne godziny pracy – dlaczego nie wykorzystać tego dla własnej wygody?
A Wy – macie jakieś sposoby na przedłużenie weekendu?
Foto: Flickr.com; autor: siworking2, na licencji CC.