Zaczałem szukać tych notatników na eBay'u i okazało się, że są to piekielnie drogie zabawki...
Ale od czego radzenie sobie. Nie muszę mieć fikuśnego notatnika, aby spisywać to, co mi się pod czaszką wylęgnie. Wziąłem więc zwykły zeszyt w kratkę, format A5, twarda okładka - znakomicie spełnia swoją rolę.
Tylko że miał baaaaardzo pstrokatą okładkę. No sami powiedzcie, czy komuś takiemu jak ja wypada pokazywać się publicznie z niebiesko-żółto-zielono-różowym zeszytem?
Chyba nie.
I tu wpadłem na pomysł, który kiedyś opublikuję na spryciarze.pl albo gdzieś:
- wziąłem stary kalendarz służbowy, oprawiony w ładną, ciemną ceratkę (skóra to z pewnością nie jest),
- oderwałem mu tę okładkę, a następnie oderwałem z niej papier,
- ze środka wyjąłem dwie grube tekturki z cienką gąbką,
- ceratkę odmoczyłem, aby pozbyć się resztek papieru,
- z resztek kalendarza wyrwałem tasiemkę - zakłądkę,
- w pasmanterii kupiłem pół metra szerokiej gumki,
- przykleiłem tekturki z gąbką do okładek mojego zeszytu,
- w ceratkę wszyłem gumkę,
- przykleiłem do grzmietu zeszytu zakłądkę,
- obłożyłem zeszyt ceratką, sklejając wszystko jakaś kropelką czy innym superglue